Rzeczy bywają zwykle inne niż sobie wyobrażasz, zwłaszcza, gdy bierzesz udział w konferencji poświęconej wyłącznie nudnym tematom.
Peter Willis, emerytowany listonosz Royal Mail postanowił sfotografować 115 tys. skrzynek pocztowych znajdujących się na Wyspach, w 2012 r. miał na koncie 2,5 tys. realizacji.
Willis uważa, że skrzynki są ciekawsze niż może się wydawać. Stoją w dziwnych miejscach, projektowano je w różnych stylach. – Podobnie jak znaczki, niektóre rodzaje pudełek są rzadsze niż inne – mówił BBC. Willis ma także inne zainteresowania, w tym teatr, ma poczucie humoru i jest ciekawym rozmówcą. Niestety, Daily Mirror nazwał go najnudniejszym człowiekiem w Wielkiej Brytanii.
Najnudniejsza konferencja świata?
Kiedy James Ward dowiedział się, że Interesting Conference nie będzie się więcej odbywać, trochę z przekory postanowił zorganizować w tym samym miejscu spotkanie, gdzie prelegenci opowiadają o rzeczach powszechnie uważanych za nudne.
Powstała w 2010 r. The Boring Conference okazała się strzałem w dziesiątkę. Była świętem tego, co przyziemne, zwyczajne i często pomijane, tematów uważanych za trywialne, które po bliższym przyjrzeniu okazują się fascynujące. Nudne tematy uwodziły z taką siłą, że bilety wyprzedawały się tak szybko jak na koncerty Taylor Swift.
Formuła była prosta: 20 prelegentów przez 10 minut opowiada o fascynacjach rzeczami, które z punktu widzenia laika powinny wydawać się jak najbardziej nudne.
Podczas kolejnych edycji konferencji prezenterzy mówili m.in o:
kodach kreskowych
trasach autobusowych
kasach fiskalnych firmy IBM
projektowaniu latarni ulicznych
tablicach z tekstami w muzeach
prognozie pogody dla marynarzy
półce z książkami Erica Claptona
londyńskich witrynach sklepowych
drukarkach atramentowych z 1999 r.
podobieństwie między 198 hymnami
barokowych opisach deserów w menu
funkcjach klawiatury Yamaha PSR-175
tłumaczeniach tytułów niemieckich filmów
programie telewizyjnym Antiques Road Trip
numerach seryjnych rolek papieru toaletowego
dźwiękach wydawanych przez automaty sprzedające
historii automatów samoobsługowych w supermarketach
elektrycznych suszarkach do rąk (prelegent miał taką w domu)
wyśmiewanym foncie Comic Sans – występował jej twórca Vincent Connare
Jeden z prelegentów opowiedział o swojej miłości do puzzli, następnie układał zestaw składający się z 1000 elementów, co uczestnicy śledzili na dużym ekranie.
Niezdrowa fascynacja ryzą papieru
Być może to pomyślny zbieg okoliczności sprawił, że James Ward wpadł na pomysł wydarzenia, ale ponoć szczęście sprzyja przygotowanym (serendipity mindset). Ward wcześniej organizował spotkania Stationery Club dla pasjonatów materiałów biurowych, gdzie naprzeciwko miłośników długopisów siadali sympatycy piór kulkowych, a razem próbowali określić cechy idealnego notatnika.
Z fascynacji Warda światem artykułów papierniczych powstała jego książka o historii artykułów piśmienniczych Adventures in Stationery: A Journey Through Your Pencil Case. Zwróciła uwagę krytyków, notkę poświęcił jej recenzent Financial Times: autor twierdzi, że tylko z lekką przesadą można powiedzieć, że historia artykułów piśmiennych jest historią ludzkiej cywilizacji. Pisze z mieszanką dowcipu, niezdrowej obsesji i czystej miłości. Oto wysokiej klasy pornografia dla entuzjastów artykułów papierniczych.
Później prowadził bloga I Like Boring Things oraz tropił losów rzeczy pozornie nieistotnych jak batoniki Cadbury Twirl w Londynie. Jako, że swoim zainteresowaniom dawał publiczny wyraz, zyskał rozpoznawalność, był zapraszany na konferencje, gdzie dawał rozczarowująco nie-nudne prezentacje.Ward uważa, że rzeczy tylko wydają się nudne. Niemal we wszystkim można odkryć ukryte znaczenie, ale to wymaga uwagi. – Podstawową ideą konferencji jest to, że temat musi być nudny, ale treść nie powinna taka być. Musi być coś w temacie, co mówca wykazujący prawdziwy entuzjazm może wydobyć i uczynić interesującym. Tak naprawdę większość rzeczy, jeśli przyjrzysz się im wystarczająco szczegółowo, może stać się fascynująca – mówił w rozmowie Ianem Leslie, autorem książki Curious.
Naprawdę nie dzieje się nic
Codzienne, pozornie błahe czynności fascynowały pisarza Georgesa Pereca, który przesiadywał całymi dniami w paryskiej kawiarni, opisywał wszystko co widzi, aby dowiedzieć się, co się dzieje, gdy nic się nie dzieje.
Tu przypomina mi się zdanie, może mem z netu: Widziałem dziś kolesia w kawiarni. Bez telefonu. Bez laptopa. Siedział, gapił się w okno i pił kawę. Jak jakiś psychopata. To, przepraszam za wyrażenie tzw. signum temporis.
Gdy robienie nic to bohaterski akt odwagi, a ćwiczenia z mindfulness czy medytacja wymagają wpisania ich do kalendarza, po drugiej stronie oceanu działa Dull Mens Club. Zrzesza osoby, odnajdujące radość w codziennych, przyziemnych i nudnych rzeczach. – It’s OK to be dull. Celebrowanie zwyczajności to nasze motto – czytamy na stronie klubu.
Jego członkowie – mimo nazwy także kobiety – deklarują, że cieszą się tym co mają, pogardzają trendami i modami. FOMO (fear of missing out – strach przed przeoczeniem czegoś) zamieniają na JOMO (joy of missing out – radość z przegapienia). Żeby nie było wątpliwości, klub wydaje certyfikaty potwierdzające, że członkowie – jest nim także Peter Willis – dysponują odpowiednimi umiejętnościami.
Apologia krzątaniny
O innym doświadczeniu zwyczajności pisała w latach 90. filozofka Jolanta Brach – Czajna w niezwykłej książce Szczeliny istnienia. – Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. A że fakt istnienia przeżywamy jako niezwykle ważny, więc ogarnia nas zdumienie, ilekroć uświadamiamy sobie, że upływa ono na drobiazgach.
W codzienności, krzątactwie jak go nazywa mogę żałować zdarzeń przeoczonych, a gdy odmawiam znaczenia zwykłym czynnościom, w pewnym sensie unieważniam się sam.
Weźmy obierania ziemniaka, to zdarzenie drobne, które nie objawia sensu – może go nie ma, a może skrywa? Ale w codzienności ciagle coś się dzieje i to ode mnie zależy co wybierę – śmieszność poszukiwań czy niesmak rezygnacji? Tak, to pułapka, moje istnienie jest wchłonięte przez codzienność, wręcz jest utożsamione z nią, ale dzięki niej istnieję.
Skoro mowa o obieraniu ziemniaków, pamiętam pracę Julity Wójcik w Zachęcie o takim tytule. Artystka chciała skupić uwagę na pracach wykonywanych przez kobiety, na codziennej krzątaninie, a ostatecznie zadała słowami Andy Rottenberg pytanie czyż wypada podnosić do rangi sztuki zwyczajne, codzienne czynności wykonywane przez miliony kobiet na całym świecie?
Jeśli jesteśmy jeszcze w galerii i rozmawiamy o jedzeniu, także Andy Warhol mówił, że lubi nudne rzeczy. Przykładem fascynacji było zainteresowanie puszką zupy Campbell, którą mieszkający w Nowym Jorku potomek Łemków zamienił w dzieło sztuki. – Andy zawsze chciał namalować puszkę ulubionej zupy pomidorowej Campbella ze spiżarni matki. Nieraz w porze lunchu jego matka otwierała dla niego taką zupę, bo tylko na to było ją stać – pisze Victor Bockris w biografii artysty
1100 stron samotności
W kaskadzie dygresji nieuchronnie trafiamy do Davos, gdy Hans Castorp po stoicku akceptując los, schodzi właśnie na obiad do stołówki. Paradoksalnie, antidotum na dławiący rytm życia w słynnym uzdrowisku jest obsesyjne pielęgnowanie szczegółów, celebracja błahych i powtarzalnych czynności.
Tomasz Mann wprowadzając czytelnika w – pozornie nużący (co na to tabloid?)- świat Czarodziejskiej Góry pisze: Opowiemy ją [historię] szczegółowo, dokładnie i gruntownie – bo czyż kiedy zajmujący lub nudny charakter opowiadania zależał od przestrzeni i czasu, których ono wymaga? Nie lękając się ściągnąć na siebie zarzutu pedanterii, skłaniamy się raczej ku poglądowi, że prawdziwie zajmujące jest tylko to, co gruntowne.