Zdjęcie Ziemi przypominającej drobinę kurzu w przestrzeni jest symbolem pokory, ale też powodem do dumy. Czy w blado niebieskiej kropce możemy dostrzec odpowiedź na ludzkie problemy?
W środę, 14 lutego 1990 r. w Polsce o godzinie 5:58 rano na zewnątrz było ciemno i zimno. Jeszcze gorsze warunki panowały 6 mld km dalej, w miejscu gdzie znajdował się Voyager 1.
Dobiegała końca trzynastoletnia misja sondy. Za 34 minuty jej kamery zostaną wyłączone, aby oszczędzać energię podczas dalszej podróży na krańce Układu Słonecznego.
Wyjątkowo gorąca atmosfera panowała za to na północ od Los Angeles w Jet Propulsion Laboratory. Pracownicy odpowiedzialni za sterowanie Voyagerem wkrótce zakończą pracę przy projekcie. Sonda znajdowała się tak daleko, że sygnał wysłany z Pasadeny potrzebował ponad pięciu godzin, aby dotrzeć do celu. Dużo wcześniej musieli zaplanować ostatnie zdjęcia i ustawić obiektywy aparatów w nowej pozycji. Z 60 wykonanych zdjęć, fotografia Ziemi przejdzie do historii.
Rodzinna fotografia i kropka
Mimo, że Voyager 1 został wystrzelony we wrześniu 1977 roku, kilkanaście dni po Voyagerze 2, szybciej dotarł do celu misji jakim był Jowisz (1979), a następnie Saturn.
Jego bliźniak leciał inną trasą i zajął się badaniem Urana i Neptuna. Obie sondy zbadały w sumie cztery planety i prawie sześćdziesiąt księżyców.
Ostatnim zadaniem sondy był portret rodzinnego Układu Słonecznego: najpierw powstało zdjęcie Neptuna, Urana, Saturna, Marsa i Słońca, następnie Jowisza, Ziemi i Wenus. Mars był zasłonięty przez światło słoneczne, Merkury był zbyt blisko Słońca, a malutki Pluton (wówczas uznawany jeszcze za planetę, sfotografowany z bliska dopiero przez sondę New Horizon w 2015 r.) krył się daleko w ciemnościach.
Na pomysł wykorzystania kamer na jednym z dwóch Voyagerów do sfotografowania Ziemi wpadł w 1981 r. Carl Sagan. Zajmował się zawodowo planetami, zaangażowany w pracę nad sondami wysłanymi na Wenus, Marsa, misją Galileo. Znakomity popularyzator astronomii, na podstawie jego książki powstał film Kontakt z udziałem Jodie Foster.
Sagan uważał, że potrzebujemy obrazów Ziemi, aby ludzie przekonali się o kruchości własnej planety. Aby zobaczyli, że ich dom jest maleńką plamką w kosmicznym oceanie. Wiedział rzecz jasna, że Ziemia z takiej odległości będzie pojedynczym pikselem, nieodróżnialnym od innych świecących punktów na nieboskłonie.
Ale właśnie po to, by naocznie się przekonać, że nasz świat nie wyróżnia się niczym wśród innych, uważałem, iż warto wykonać takie zdjęcia – pisał.
Istniało ryzyko, że ze względu na bliskość Ziemi od Słońca, światło może zniszczyć kamerę, dlatego zwlekano z decyzją, aż sondy wykonają wszystkie zadania i miną orbity Neptuna i Plutona.
Powstanie fotografii wymagało od Sagana oraz współpracującej z nim Carolyn Porco przekonania do pomysłu ludzi z NASA. Nie brakowało sceptyków uważających, że to zabawa nie mająca nic wspólnego z nauką, ostatecznie w sprawę włączyło się kierownictwo instytucji i decyzja zapadła.
Kosmiczna lekcja pokory
Tak powstało ikoniczne zdjęcie Ziemi, które dzięki dzięki Carlowi Saganowi nosi nazwę Błękitnej Kropki (Pale Blue Dot). Planeta znajduje się w strudze światła, co jest efektem odbicia promieni słonecznych od powierzchni sondy. Gdyby zdjęcie powstało wcześniej lub później, byłoby pozbawione wizualnego efektu.
Zdjęcia kosmosu zachęcają do formułowania opinii o naturze świata, ale chyba żadne nie otwiera takiego worka z interpretacjami jak Błękitna Kropka, zwłaszcza, że bez kontekstu w mgnieniu oka znika jego znaczenie. Blado niebieska kropka wygląda identycznie jak tysiące innych na niebie.
– Przyjrzyjmy się jeszcze raz tej kropeczce. To nasze miejsce. To nasz dom. To my. Wszyscy, których kochamy, wszyscy, o których kiedykolwiek słyszeliśmy, wszyscy, którzy kiedykolwiek istnieli, żyli właśnie na niej. Oto siedlisko naszych radości i cierpień, tysięcy religii, ideologii i doktryn gospodarczych; każdy łowca i każdy wędrowiec, każdy bohater i każdy tchórz, każdy twórca i każdy niszczyciel cywilizacji, każdy król i każdy wieśniak, każda zakochana para, każdy ojciec i każda matka, każde ufne dziecko, każdy wynalazca i każdy podróżnik, każdy moralizator i każdy skorumpowany polityk, każda „supergwiazda” i każdy „najwyższy wódz”, każdy święty i każdy grzesznik w dziejach naszego gatunku żyli właśnie tutaj, na tej drobince kurzu zawieszonej w strudze słonecznego światła – napisał Carl Sagan w książce Błękitna kropka. Człowiek i jego przyszłość w kosmosie.
Dalej Sagan pisze o iluzji władzy, o rzekach krwi przelanej przez rządzących, którzy przez moment stawali się właścicielami fragmentu kropki, o okrucieństwach zadawanych przez mieszkańców jednego zakątka piksela mieszkańcom innego zakątka.
Astronom był przekonany, że zdjęcie pokazujące Ziemię na tle kosmicznej pustki, jedyny dom, jaki mamy, przyczyni się do zwiększenia poczucia odpowiedzialności i życzliwości wśród ludzi.
Nasza pycha, uleganie złudzeniu, że zajmujemy we Wszechświecie jakąś wyróżnioną pozycję, nikną w obliczu tego nikłego światełka. Nasza planeta to tylko samotna plamka w bezmiarze otaczających ją kosmicznych ciemności. Ta jej znikomość w obliczu bezkresnej przestrzeni nie pozostawia żadnej nadziei, że nadejdzie skądś pomoc, by obronić nas przed nami samymi.
Słowa Sagana nabierają dodatkowego znaczenia w kontekście globalnego ocieplenia, co ciekawe naukowiec zajmował się kwestiami efektu cieplarnianego i zmiany klimatu już w latach 80.
Po co stoikom perspektywa kosmiczna?
Nie jest to jedyne zdjęcie Ziemi widziane z kosmicznej perspektywy. Podobną fotografię wykonała 19 lutego (urodziny Kopernika) 2013 r., sonda Cassini badająca Saturna, sfotografowała również Ziemię wraz z Księżycem. Stało się to możliwie dzięki wspomnianej wcześniej Carolyn Porco, która w tej misji kierowała teraz zespołem odpowiedzialnym za przesyłanie obrazów.
Historycznie pierwszą kolorową fotografię globu wykonała sonda ATS-3 w 1967 r. Jednak dopiero zdjęcie wykonane rok później przez astronautów z Apollo 8, które przedstawia wschód Ziemi nad powierzchnią Księżyca, przeszło do historii. Innym, chyba najbardziej rozpowszechnionym wizerunkiem całej Ziemi jest fotografia znana jako Blue Marble, wykonana w trakcie misji Apollo 17.
Sagan często powtarzał, że kosmos jest w nas. Jesteśmy wszak stworzeni z gwiezdnej materii, pierwiastków powstałych pierwotnie w odległych gwiazdach, dzięki którym możliwia jest nasza egzystencja. Czyż to nie dobry argument na rzecz planetarnej solidarności?
Wszechobejmujące poczucie jedności przyrody oraz należącego do niej ludzkiego świata było bliskie stoikom. Nic dziwnego, że perspektywa kosmiczna to jedno z najpopularniejszych ćwiczeń stoickich. Wspomina o nim Marek Aureliusz w „Rozmyślaniach”, gdy przypomina o tym jak szybko wszystko ulega zapomnieniu, a cała Ziemia to punkcik.
Ćwiczenie, które proponują stoicy polega na spojrzeniu na siebie, swoją sytuację z dużej perspektywy czasowej lub przestrzennej. Rzecz w tym, aby wyobrazić się w szerszym kontekście, spoglądać na siebie okiem kamery, która oddala się jakby była zainstalowana na poruszającej się rakiecie. Wyobrażam sobie jak tracę z pola widzenia siebie samego, dom, najbliższe otoczenie, charakterystyczne obrazy znane z lotu samolotem tracą ostrość, dostrzegam zarys kontynentów, widzę krzywiznę Ziemi, zaczynam odczuwać stan nieważkości. W końcu mogę dostrzec z dystansu całą Ziemię, która powoli się zmniejsza, moją uwagę przykuwa silne światło Słońca, ale i ono z czasem słabnie. Opuszczam Układ Słoneczny, dostrzegam zarys ramion Galaktyki, potem jej charakterystyczny spiralny kształt.
Trzeba sobie wyobrazić, że minęły setki lat, a następnie zapytać, kto jeszcze będzie wtedy pamiętał o naszych problemach i udrękach. Podobny efekt ma wywołać wyobrażenie sobie, że patrzymy na siebie z bardzo dużej odległości, jakby z kosmosu – jakże mało ważne wydają się wtedy wszystkie nasze troski – wyjaśnia dr Tomasz Mazur w książce „O stawaniu się stoikiem”.
Filozof przekonuje, że wykonując regularnie ćwiczenie, możemy zyskać szansę, by stanąć z boku problemów i złapać dystans do targających nami namiętności. Jeśli nie odzyskamy spokoju umysłu, możemy doświadczyć chociaż przejściowej ulgi.
Poszukując planetarnej metafory
Antropolog Joseph Campbell (twórca monomitu, czyli podróży bohatera) uważał, że dziś potrzebujemy nowego mitu. Jakiego? Campbell dostrzegał potrzebę wyjścia jednostki poza prostą identyfikację z grupą lub narodem, wskazywał na potrzebę przyjęcia perspektywy, która umożliwia umiejscowienie człowieka w ramach całej planety i globalnej społeczności. Czy takiego pragnienia nie symbolizuje właśnie Ziemia widziana jako błękitna kropka?
Czy globalne ocieplenie jako pierwszy planetarny problem może przyczynić się do budowy tożsamości opartej na planetarnej solidarności? Jakiej motywacji potrzebuje człowiek, aby wyjść ponad pierwotną tożsamość narodową? Pandemia COVID mimo, że do pewnego stopnia zjednoczyła naukę, raczej skutecznie rozbiła iluzję solidarności ponad podziałami niż ją wzmocniła. A może dopiero zagrożenie o kosmicznej skali zagrażające istnieniu życia na Ziemi będzie wyzwalaczem zmian?
Omawiając miejsce człowieka we Wszechświecie, trudno nie potknąć się o pytania wykraczające poza naturę nauki, dotyczące przypadkowości lub celowości istnienia człowieka. Pytaniem o uprzywilejowaną pozycję człowieka w kosmosie jest przykładem jest zasada antropiczna. To koncepcja sformułowana przez kosmologa Brandona Cartera, przedstawiona w 1973 r. w Krakowie, występuje zwykle w dwóch wersjach.
Słaba zasada antropiczna stwierdza, że człowiek jest produktem zdarzeń o charakterze ewolucyjnym. Gdyby we Wszechświecie występowały inne wartości stałych fizycznych, nie zaistniałyby warunki do powstania pierwiastków, stabilnych gwiazd, wokół których mogą powstać planety, sprzyjające rozwojowi życia itd. Tu chyba nie ma sporu. Analizując krętą drogę do powstania homo sapiens, nie musimy posuwać się nawet do subtelnych zmian zasad fizyki: być może jedna więcej lub mniej katastrofa kosmiczna o planetarnych skutkach mogłaby sprawić, że owszem na Ziemi istniałoby życie, ale bez istot rozumnych.
Jednak silna zasada antropiczna posuwa się dalej, wyrażając przekonanie, że bieg dziejów w swojej nieuchronności musiał doprowadzić do powstania człowieka. Innymi słowy, na pewnym etapie ewolucji powstanie człowieka jako istoty rozumnej było koniecznie.
Bilans dla nas nie jest zły, jako gatunek powinniśmy być z siebie dumni, że ewolucja życia rozumnego ma się mniej więcej dobrze. Tworzymy naukę, cywilizację techniczną, być może stworzymy nowy myślący gatunek jakim będzie ogólna sztuczna inteligencja (AGI).
Możemy pokusić się nawet o tezę, że przejmujemy nie tylko stery ewolucji, jak uważa Kevin Kelly formułując koncepcję technium, ale przyszłość Wszechświata jest w ludzkich rękach.
Znaków zapytania nie zabraknie, co przenikliwie jak zawsze zauważył Jerzy Stanisław Lec, sprowadzając problem do aforyzmu.
Ziemia to kropka pod znakiem zapytania.
Możemy jedynie dopowiedzieć, że kropka jest błękitna, ewentualnie blado niebieska.
Przeczytaj także: Dlaczego zdaniem Lema wyruszamy w kosmos?